Archiwum listopad 2007


lis 30 2007 Mamy prawo do anonimowego chaosu i syfu w...
Komentarze (0)

Zacznę smętnie i dołująco. 

Okropny dzień, od samego rana. Zaczęłam go rozmową na gg z Anią, bardzo męczącą rozmową, która wprawiła mnie najpierw w stan zdenerwowania, a potem wyczerpania, no i nie potrafiłam zacząć myśleć swobodnie i na luzie przez dalszą część doby, bo bezustannie przewijały mi się przez głowę jej słowa. Rozmowy z nią bywają czasemi na prawdę okropnie wyczerpujące, tłumaczę to sobie faktem, że dajemy zupełnie inne sygnały konwersacyjne (Deborah Tannen " To nie tak! ") i nadajemy na przeciwnych falach, co niestety nie sprzyja naszemu porozumieniu i tworzy nieznośny dysonans. Nie będę wnikać już o czym toczyła się rozmowa bo nie mam już ochoty na jej smuty i moje zresztą też. Pisząc to czuję się jak 15-sto latka. MOWA JEST ŹRÓDŁEM NIEPOROZUMIEŃ i jest to wytłumaczeniem  mnóstwa moich i nie moich problemów. Niezrozumienia moich słów i komunikatów przez innych, i odwrotnie.

Następnie chcąc poprawić sobie humor, myśląc przy tym o innych, postanowiłam upiec ciastka ze schowanymi w środku, sentencjami, cytatami i cholernie mądrymi myślami. Wyszłam z domu w stanie delikatnego zdenerwowania, ale wróciłam już dosłownie rozjuszona. Biegałam po ulicach w deszczu z dyskietką jak jakaś błotna nimfa. Nigdzie nie można było wydrukować cholernych dwóch kartek z tymi przemadrymi myślami (moje myśli wtedy ocierały się już o fantazje samobójcze), zalewała mnie krew i deszcz. W końcu w pewnym punkcie ksero (oddalonym o 30 minut od mojego mieszkania) dowiedziałąm się, że jest możliwośc wydruku. I... "jest jakiś problem z dyskietką" - usłyszałam. Stałam tam 20 minut podczas reanimacji tego (...) złośliwego kawałka plastiku. Udało się, w ciężkich bólach. Dwie kartki wyszły z maszyny, a ja z punktu ksero trzaskajac drzwiami, dając upust swoim emocjom.

Doszłam do domu, albo i dobiegłam, nie pamiętam. Zaczęłam robić ciasto, i wiedziałam ...mało jeszcze dziś się stało, mało byłam zdenerwowana i miałam dosyć, więc jeszcze dostałam wykład na temat syfu jaki mamy w mieszkaniu od najemczyni, czyli po prostu mamy Natalii mojej współlokatorki. Studenckie życie rządzi się swoimi prawami, czasami i prawami syfu, albo i totalnym bezprawiem, a ja po raz kolejny dzisiejszego dnia poczułam, że jestem nastolatką. Wiem, mam dużo dziwnych, zupełnie niepotrzebnych rzeczy w zrujnowanym królestwie mojego pokoju, ale to przecież mój indywidualny bałagan, lubię go, szanuję i doceniam. Bo wreszcie mogę go sobie mieć, pławić się w nim, jak ryba w wodzie. Przecież, gdy coś mi przeszkadza to zmieniam to, a mój chaos pokojowy to niezmienny element dwuletniej codzienności, do której się przywiązałam i która zauroczyła mnie śmiertelnie. Żyję na kartonach, bo zmieniam moje przytułki z półroczną częstotliwością, jaki zatem jest cel, rozpakowywania? Owszem, nie byłam nigdy praktyczna, ale przecież to jasne, że wolę zastąpić rozgaszczanie się z moim majątkiem ziemskim, na postawienie kartonów w różnych częściach pokoju, pootwieranie ich i wyjmowanie z nich tego co potrzebne, co potrzebne bardziej położyć na kartonie, albo gdzie indziej, a co nie potrzebne włożyc do kartonu, albo gdzie indziej. I wszytsko jest jasne, i wszystko bez problemu znajdę i o to przecież chodzi. A pożądek? co w nim wszyscy widzą?, co w nim takiego szczególnego? jest paskudny, monotonny, nudny. Gdybyśmy wszyscy jednakowo żyli w bałaganie to byłby on dla nas naturalny, a pożądek byłby zwalczany, ja zwalczam go już teraz, już dziś wyprzedzam zwalczanie monotonii pożądku.                          Bo mnie nudzi, i na złość choć nie wiem komu, też.

No, ciastka się średnio udały, bo zapomniałam dodać kilku składników. Ale to nic, chodzi przecież o karteczki z sentencjami. Zresztą, czy to ważne o co chodzi?

Poszłam na spotkanie DDA, po raz trzeci już, tym razem nie na koniec miasta, ale na środek miasta. Też w deszczu. I... zjawiłam się już na ulicy Lipowej, ośrodek uzależnień i jakiś dzienny oddział psychiatryczny. Weszłam, spytałam przechodzącej obok kobiety, czy orientuje sie, gdzie tu odbywają sie spotkania DDA, powiedziała, że "DDA??, tutaj??, tutaj są spotkania AA i współuzależnionych", mówię wiec, że czytałam w internecie, że odbywaja się w tej placówce spotkania, powiedziała raz jeszcze co wiedziała (?) i, że " tam na dole chyba, i żeby iść", no wiec poszłam. Otworzyłam drzwi, weszła ona, a potem ja i ... moim oczom ukazały się Andżejki anonimowych alkoholików, panowie podśpiewywali sobie wesoło, najweselej i najgwarniej piosenki Dżemu i inne takie szlagiery, było mi głupio wyjść, tym bardziej, ze przez ułamek czasu większość oczu skierowana była w moją stronę. Usiadłam więc na chwilę dwudziestominutową i wreszcie ubrawszy sie wyszłam, zerknąwszy jeszcze przed wyjściem na kartki z tablicy ogłoszeń, z których to jednak nic nie wyczytałam, albo i nic nie pamiętam. Zostanie tam jeszcze chwilę choćby dłużej oznaczałoby narastanie we mnie skłonności samobójczych, bowiem repertuar Dżemu wybitnie to kultywuje.

Miałam doła, jeszcze zaczynając to pisać. Ale teraz już dobrze. Może to za sprawą ekspresji i pozytywnych wibracji mojego pokojowego syfku :>

Polecam serdecznie: Rachelka - królowa Syfku Pierwsza.

23:27:54

Rachellka   
lis 28 2007 Zaczynam robić sobie dobrze ...
Komentarze (0)

Nie jest tak okrutnie, absolutnie, przestraszliwie źle :)
Rano obudził mnie sms, od Mirona, tzn była już godzina 11:30, dobrze, że napisał, bo dzieki temu uniknęłam zaspania i spóźnienia się na zajęcia.
Dzisiaj postanowiłam, że zacznę robić coś ze swoim życiem, i choć postanawiam to codziennie, albo i częściej, to wyjątkowo podjęłam pierwsze kroki. Tak szczerze mówiąc, to wiem tyle, że chcę zrobić sobie dobrze (zdrowotnie), ale nie ustaliłam jeszcze jakim sposobem.
Zaczęłam więc od głodówki oczyszczającej, którą planuję kontynuować przez 3 dni. Piję tylko wodę i czerwoną herbatę i narazie czuję się całkiem nieźle, choć jutro pewnie dopadnie mnie rozdrażnienie.
Magda (współlokatorka) dziwiła się, że oczyszczam organizm z toksyn, bo według niej nie mam ich w sobie, nie mam kontaktu z fast-syfem, nie jem mięsa, rzuciłam palenie...ale ja czuję, że to zrobi mi dobrze, no i ten power, który się otrzymuje z posiłkiem, po skończonej głodówce.
Wiadomo, jest zima, mniejsze możliwości, najlepsze do tych akcji jest lato, biorę koc, wodę, książkę, wsiadam na rower i spedzam dzień na łące, w lesie, wdycham czytość i wydycham syf.
Wracając do osoby budzącego mnie Mirona, to w smsie pytał, jak się czuję, jak mój problem z kręgosłupem, bo "martwi się", hehe, faceci są zabawni. A może to ja przesadzam, nadinterpretuję, ale trudno mi jakoś uwierzyć w jego zainteresowanie moim zdrowiem ;)
Tym bardziej, że jedynym polecanym przez niego lekarstwem na wszelkie dolegliwości jest sex... ;)
No, ale miło, że ktoś się o mnie martwi, bez względu na szczerość intencji.
Kolejnym elementem zmiany na lepsze jest medytacja. Poszłam wczoraj na spotkanie buddyjskie, byłam niedawno na wykładzie i stwierdziłam, że skoro mnie to ciekawi, to nie warto stać w miejscu, a ja przecież szukam. Pewnie poszłabym na spotkanie już wcześniej, ale blokowała mnie trochę myśl, że pewnie spotkam tam pewnego jegomościa, z którego na owym, wspomnianym wykładzie, nie potrafiłam spuścic oka. To było straszne, wstrętnie natrętne, hipnotyzujące, czułam się jak zboczeniec okropny jakiś. Coś w nim było jednak tak nieprzyzwoicie magnetyzującego, że nie potrafiłam przestać. A gdy nasz wzrok w nieregularnych odstępach czasu spotykał się, umierałam ze wstydu, świadoma, że moje przeobrzydliwe natręctwo się rozlało. I z tegoż to powodu wybrałam się na spotkanie dopiero po upływie dwóch tygodni, musiałam przecież ochłonąć.
Bałam się, że gdy pójdę na spotkanie i będę znów w jego pobliżu, zamkniemy wszyscy oczy, by medytować, to ja nie zdołam tego zrobić i wykorzystam jego zamknięte oczy, bo otworzyć moje bardzo szeroko i się bezkarnie napatrzeć. Dlatego też, szłam tam wczoraj z pewnym lękiem, strachem, podnieceniem, ale zupełnie niepotrzebnie, bo ów hipnotyczny jegomość nie zaszczycił swoją obecnością. Chyba na szczęście.
Ludzie okazali się bardzo mili, było nas niewielu - 7 osób.
Pójdę znów w czwartek, przecież niczego nie tracę, czas mam nie zaplanowany.
A jutro kolejny krok ku zmianie - spotkanie DDA. Czeka mnie cholernie refleksyjny, niespokojny dzień, o ile najpierw nie skonam z głodu ;)

Rachellka