Komentarze (0)
Nie jest tak okrutnie, absolutnie, przestraszliwie źle :)
Rano obudził mnie sms, od Mirona, tzn była już godzina 11:30, dobrze, że napisał, bo dzieki temu uniknęłam zaspania i spóźnienia się na zajęcia.
Dzisiaj postanowiłam, że zacznę robić coś ze swoim życiem, i choć postanawiam to codziennie, albo i częściej, to wyjątkowo podjęłam pierwsze kroki. Tak szczerze mówiąc, to wiem tyle, że chcę zrobić sobie dobrze (zdrowotnie), ale nie ustaliłam jeszcze jakim sposobem.
Zaczęłam więc od głodówki oczyszczającej, którą planuję kontynuować przez 3 dni. Piję tylko wodę i czerwoną herbatę i narazie czuję się całkiem nieźle, choć jutro pewnie dopadnie mnie rozdrażnienie.
Magda (współlokatorka) dziwiła się, że oczyszczam organizm z toksyn, bo według niej nie mam ich w sobie, nie mam kontaktu z fast-syfem, nie jem mięsa, rzuciłam palenie...ale ja czuję, że to zrobi mi dobrze, no i ten power, który się otrzymuje z posiłkiem, po skończonej głodówce.
Wiadomo, jest zima, mniejsze możliwości, najlepsze do tych akcji jest lato, biorę koc, wodę, książkę, wsiadam na rower i spedzam dzień na łące, w lesie, wdycham czytość i wydycham syf.
Wracając do osoby budzącego mnie Mirona, to w smsie pytał, jak się czuję, jak mój problem z kręgosłupem, bo "martwi się", hehe, faceci są zabawni. A może to ja przesadzam, nadinterpretuję, ale trudno mi jakoś uwierzyć w jego zainteresowanie moim zdrowiem ;)
Tym bardziej, że jedynym polecanym przez niego lekarstwem na wszelkie dolegliwości jest sex... ;)
No, ale miło, że ktoś się o mnie martwi, bez względu na szczerość intencji.
Kolejnym elementem zmiany na lepsze jest medytacja. Poszłam wczoraj na spotkanie buddyjskie, byłam niedawno na wykładzie i stwierdziłam, że skoro mnie to ciekawi, to nie warto stać w miejscu, a ja przecież szukam. Pewnie poszłabym na spotkanie już wcześniej, ale blokowała mnie trochę myśl, że pewnie spotkam tam pewnego jegomościa, z którego na owym, wspomnianym wykładzie, nie potrafiłam spuścic oka. To było straszne, wstrętnie natrętne, hipnotyzujące, czułam się jak zboczeniec okropny jakiś. Coś w nim było jednak tak nieprzyzwoicie magnetyzującego, że nie potrafiłam przestać. A gdy nasz wzrok w nieregularnych odstępach czasu spotykał się, umierałam ze wstydu, świadoma, że moje przeobrzydliwe natręctwo się rozlało. I z tegoż to powodu wybrałam się na spotkanie dopiero po upływie dwóch tygodni, musiałam przecież ochłonąć.
Bałam się, że gdy pójdę na spotkanie i będę znów w jego pobliżu, zamkniemy wszyscy oczy, by medytować, to ja nie zdołam tego zrobić i wykorzystam jego zamknięte oczy, bo otworzyć moje bardzo szeroko i się bezkarnie napatrzeć. Dlatego też, szłam tam wczoraj z pewnym lękiem, strachem, podnieceniem, ale zupełnie niepotrzebnie, bo ów hipnotyczny jegomość nie zaszczycił swoją obecnością. Chyba na szczęście.
Ludzie okazali się bardzo mili, było nas niewielu - 7 osób.
Pójdę znów w czwartek, przecież niczego nie tracę, czas mam nie zaplanowany.
A jutro kolejny krok ku zmianie - spotkanie DDA. Czeka mnie cholernie refleksyjny, niespokojny dzień, o ile najpierw nie skonam z głodu ;)